Zamknięta pozycja krzywdzi

Nie jestem robotem. Mam swoją wrażliwość i czuję. Jak się okazuje całkiem dużo, a zwłaszcza przychodzi mi łatwo odróżnianie tańca wydobywającego się z głębi duszy, od powierzchownego. Wymachiwania ciałem we wszystkich kierunkach. Nie twierdzę oczywiście, że takie wyrzucenie z siebie złych emocji nie jest potrzebne. Ależ jak najbardziej. I to jeszcze jak! Ale, żeby to właśnie wyrzucenie emocji było, a nie jakieś puste przebywanie przestrzeni mające za cel nic i powodowane niczym. A przecież można mnie tak po ludzku przytulić. Nie zamykać pozycję według ogólnie dostępnych prawideł technicznych, tylko tak zwyczajnie objąć całym swoim ciepłem, albo potrzebą tego ciepła. Oczywiście, że wyczuję różnicę. Takich co przytulają widzę od razu z daleka i odczuwam na kilometr. Jacyś tacy spokojniejsi chodzą po świecie. Nie epatują strachem, tylko całym człowieczkiem z otwartymi ramionami przytulają. Cudownością przepływu ciepła pomiędzy ciałami i w tym dopiero ruch. Taki taniec niewymuszony. Zupełnie nie z mózgu czy zastanowienia, tylko ewidentnie dla przyjemności trwania tej chwili. Bez napięcia zbędnego na to, co się powinno wydarzyć, lub co się wydarzyć mogło. Bez żalu też, że coś tam się nie wydarzyło, bo przecież wydarzyć się miało tak wiele. Zupełnie nie to. Takie sobie błogie trwanie zaspokajające duszę i ładujące baterie na długi czas.

Dlaczego nikt nie wymyślił do tej pory zajęć z idealnego przytulania. Wychodzimy z założenia, że niektórzy to po prostu mają, a inni nie. A może powinniśmy jasno ponazywać, co tam w przytuleniu trzeba zrobić, żeby było lepiej. Bo jakoś wszyscy chyba mają wyrobioną opinię, że takie a takie przytulenie jest lepsze od innego. W czym tkwi sekret idealnego przytulacza. A jak jeszcze do przytulania dochodzi muzyka i ruch w postaci tańca, to chyba lepiej niż gorzej.

Po pierwsze nie naciskaj na przytulanie. Przytulanie nie może być wymuszone. Są tacy, że otwierają ramiona i nie możesz się oprzeć pokusie, żeby całym swoim ciałem tak sobie zwyczajnie przylgnąć. Tak się wlepić nie pozostawiając powietrzu między wami, żadnego już miejsca. Takie stuprocentowe odczuwanie drugiego człowieka takim jakim jest. Wtedy czujesz od razu z kim masz do czynienia. Ale nie żeby czuć to niebezpieczeństwo, które od razu przychodzi na myśl, co może być w przytulaniu niebezpieczne. Właśnie nie to. Tylko dobre intencje i pobudki. Takie przytulenie się z naciskiem na drugiego człowieka, a nie na siebie. Żeby dać tym przytulakiem więcej niż się wzięło, o ile to oczywiście możliwe. Bo chyba wcale tak nie jest, że jak się coś komuś  daje, to że się w zamian nie odbiera. Się odbiera i wygląda na to, że za każdym razem więcej niż się dawało na samym początku, że w tym wszystkim będzie. Jeśli się tylko nie napinamy, że odebrane na końcu być musi. Bo nie musi.

Pozwól się rzeczom dziać. Jak oddech, to oddech. Bez przytrzymywania na siłę drugiej osoby. Trzeba się w przytuleniu oswoić i czekać na adaptację. Co się wydarzy. Bo ta gra w przytulenie, to znaczy, czy ono w ogóle nastąpi, czy się wydarzy, nie jest nigdy oczywista. Najpierw otwierasz się i sprawdzasz co nastąpi, a potem rzeczy widać same się dzieją. To nie wychodzi z myśli czy zamiaru. Zupełnie nie ta strona mózgu jakby o tym decyduje. A już na pewno nie jednego tylko mózgu. Bo choć są takie przytulenia, w których decydujesz, że przytulasz i już potem nic nie ma znaczenia, to w tańcu, z nieznajomymi raczej ryzykowna taktyka. Tutaj bliżej do podchodów i ostrożności. Zbyt wiele podstępu i niedobrego na świecie, żeby się nie bać. Ale są tacy, widać, co strachu w sobie nie noszą ani odrobiny. Ci to dopiero przytulają. Jakby posiedli jakąś tajemną sztukę nieoczywistą równowagi i nie nachalności. Po prostu idealnie.

Przytulenie, to uścisk. Taki ludzki przycisk się do siebie. Nawzajem. Nie ma nic wspólnego z lepkimi łapkami podróżującymi po ciele w poszukiwaniu satysfakcji. Nie twierdzę oczywiście, że przytulenie nie jest satysfakcjonujące. Jest! I to jak! Ale nie jest takim oblepianiem dotykiem, ani zdrożnością myśli w kierunkach oczywiście się nasuwających. Takie przyciskanie ciężarem trochę jak taka kołdra obciążeniowa, co to w drogich sklepach takie mają. Ale nie mają tam takich z życzliwych ludzi. Tego zupełnie się nie da ani kupić, ani wycenić w żadnej walucie. No chyba, że w żelkach. Za żelki to można wszystko kupić. Przytulanie musiałoby dużo żelków kosztować, więc lepiej jak się tego nie zamienia nawet na żelki, tylko zostawia w sferze nieopodatkowanej. Wolę tak.

I żeby taniec z tego przytulania się wypływał naturalnie. To jakieś wręcz już utopijne się wydaje. Ale wizja niezwykle kusząca, żeby zamiast zamknięcia pozycji w bachacie, było przytulenie się wzajemne. Jakby z takim zapytaniem czy wszystko w porządku. No i wtedy jeszcze będziemy razem tańczyć, to już na pewno wszystko w porządku, bo jakże by inaczej mogło być skoro i bachata i przytulanie w jednym.

Takie tango. Jak obserwuję jak oni to robią, to mi się wydaje, że mam do czynienia z profesjonalistami w przytulaniu. Nie jakieś łaps i szur do siebie. Przytulanie zaczyna się od spojrzenia. Tego spojrzenia po którym już wiesz, że będzie przytulane, a nie zamknięcie pozycji. Taka elektryczność podchodzenia. Zacieśniający się między tancerzami słup powietrza uciekającego pod rękami i między tułowiami. Ręce jakby sięgają najpierw w dal. Próbując objąć nie samo ciało drugiej osoby, ale jakby cały wszechświat, który ta osoba w sobie niesie. Bo niesie na pewno. A przynajmniej należy tak założyć, że jest tego więcej niż mniej. Więc te ręce tak wystrzeliwują w geście otwarcia na siebie wzajemnie, a potem tę przestrzeń zaczynają otaczać, ograniczać do niezbędnego, wygodnego, niewymuszonego minimum. To dopiero frajda kiedy jedno tak idealnie wypełnia drugie. Nie wolno zapominać jaką magią jest przytulanie i bycie przy sobie. Ci co tańczą kizombę, też chyba wiedzą. Nie bez przyczyny kizomba jest nazywana czarnym tango. Zupełnie inny styl tego przytulenia niż u Argentyńczyków. Ale ze stylem jak z gustem. Obserwujesz różnorodność, godzisz się na różnice, wybierasz najbardziej odpowiedni dla siebie, nie potępiasz różnic. Jakiś taki luźniejszy ten sposób przytulenia, ale nadal cudownie ludzki. Rozleniwiony, niepodejrzewający nagłych zwrotów akcji. Cudownie ciepły. Bardzo ludzki chciałoby się powiedzieć.

Taka myśl, że jak taniec bardziej formalny i szybki to przytulenia schodzą na dalszy plan. Bo taki urban kiz. Podobno wychodzi z kizomby i tango. Takie połączenie. Już jakby szybciej i trochę więcej stresu. A Przez to przytulenie jakby bardziej formalne. Nie twierdzę, że niemożliwe takie ciepłe ludzkie, ale jak obserwuję wykonawców i wielbicieli techniki, to już tacy bardziej jakoś ponapinani. Jak w bachacie. No niby bachata sensual, a trzymają ramę. Rama to taka margaryna widać z opakowaniem, którego wieczko ma ostre krawędzie. I to stąd się wzięła ta cała napinka. Bo jak między tancerzy włożyć takie pudełko z plastikową przykrywką ostrą, to już nie chcesz, żeby się przytulać, tylko kombinujesz jak przetrwać tę bliskość. Niby w środku margaryna, a napięcia tyle między tancerzami, co w bateryjkach do pilota telewizyjnego. Bo, że teraz nastąpi taka forma taneczna zwana bachatą sensual, że teraz będą się działy te techniczne wykonania falek i różnych przechyleń. To się trzeba widocznie napiąć. Na przytulanie nie ma miejsca, bo tu się ma dziać. A jak się nie napnie człowiek to ciapie.

I tu się chyba zgadzamy wszyscy, że ciapanie nie jest fajne. Takie ciap, chlip, ślomp. Przepraszam za fachową terminologię, ale napatrzyłem się na niejedno i lepsze określenia serio, nie przychodzą mi do głowy. Ale istnieje przecież jakiś złoty środek pomiędzy ciałem wyprężonym jak struna, a rozleniwionym kluchem knedlowym z mąki ziemniaczanej. Taki ludzki, złoty środek. Skoro taniec wykonywany przez ludzi, to takimi ludzkimi aspektami powinien być nacechowany. I to ludzkie powinno z niego wyłazić wszystkimi możliwymi przejawami.

Ale to może przytulanie zależy od cech charakteru. Czyli jak masz charakter knedla ziemniaczanego to i w ten sposób przytulasz. A knedle mają swoich miłośników i obrońców, co to mi zaraz tyradę w komentarzu napiszą, że co ja tak właściwie do tych knedli mam, że się uczepiłem jak rzep psiego…

Ja tam się lubię tak przytulić na wstępie do tańca i poprzebywać w energii drugiego człowieka. Personalnie, osobiście mnie to cieszy, że się mogę w tańcu spotkać z drugą osobą. Jakoś tak stadnie cieplej mi wtedy na duszy. A jak tańce wykonuję, to się cieszę mniej z tego co właśnie zaszło i zupełnie nie mam satysfakcji z zajścia. Technicznie, może i lepiej wygląda z napięciem od rozpoczęcia, ale zupełnie nie mam poczucia, że moje bycie na imprezie tanecznej, to jakiś konkurs w napinaniu się. Bliżej mi w tym wszystkim do poczucia się częścią czegoś większego niż ja sam jestem. Czegoś nacechowanego ludzką życzliwością i ciepłem. Podejrzliwość i niepewność w przytuleniu rozpoznaję od razu. Stronię.

Jeśli masz jakieś przemyślenia na temat przytulania w tańcu, to napisz proszę w komentarzu. Jestem ciekaw jak Ty podchodzisz do sprawy. Mój punkt widzenia ostatecznie pozostaje tylko moim punktem widzenia. Mam nadzieję, że Twój komentarz będzie tylko bardziej nieskładny niż ta moja pisanina, inaczej popadnę w stylistyczny kompleks niskiej umiejętności wyrażenia się w tematach, nie ma co się oszukiwać, trudnych. Będę wdzięczny za każdą opinię, bardziej, niż jestem wdzięczny za lekturę. Obiecuję

autor